Dzieci nasze słodkie...
Jakiś czas temu byliśmy z synkiem na
urodzinach u jego szkolnego przyjaciela. Jak zwykle na takich imprezach bywa,
dzieci bawiły się osobno, a dorośli zabawiali się rozmową o wszystkim. Niejako
przy okazji innych prezentów, na starcie każde dziecko dostało zestaw żelków,
czekolady i draży czekoladowych co oczywiście zostało zaraz rozpakowane i
zaczęte. Do tego na stole było pełno innych słodyczy, po które dzieci raz po
raz bezwiednie sięgały. Nikomu nie przeszkadzało to, że dzieci jedzą co chcą i
kiedy chcą. Nasz synek jako jedyny podszedł do stołu i przyniósł wszystkie
otrzymane łakocie, pytając, czy i co z tego może teraz zjeść. Bo zgodnie z
rodzinną umową, słodycze – i to zwykle domowej roboty – jemy w niedziele. Swoim
zachowaniem wzbudził powszechne zainteresowanie i zdziwienie. Dał też dorosłym impuls
do rozmowy na temat co dzisiejsze dzieci chcą jeść a czego nie. Szybko się okazało,
że mamy mają z tym wielki problem bo dzieci właściwie nie chcą jeść nic poza tym, co same wybiorą a
wybierają to, na co mają ochotę.
– Gdy daję mu banana czy jabłko, to on to zaraz wyrzuca – żaliła się
jedna z mam. Więc lepiej by jadł cokolwiek… A teraz jest taki blady, ciągle mi
choruje, już sami nie wiemy co i jak – dodała później, na zakończenie imprezy.
- To dawaj mu soki, chyba macie sokowirówkę lub
wyciskarkę? - podpowiedziałem.
- Ale on nie będzie pił. Nie lubi.
- To polubi. Nauczcie go tego. Dajcie mu to, zamiast
słodkiego napoju. Każcie mu pić aż polubi. Ja w domu piję razem z synkiem.
Trącam się szklaneczką, śmiejemy się, powtarzam mu, że to napój prawdziwych
wojowników i to działa.
- Wiesz, ale mój nie polubi. Zresztą mój mąż nie będzie
tego pił...
Taka mniej więcej była ta rozmowa.
Wróciliśmy do punktu wyjścia. Stanęło na tym, że dziecko samo ustala co będzie
jadło a że najbardziej lubi słodycze…
Jest to problem ogólny. Nachalnych reklam dla dzieci i
szkolnych sklepików, w których dzieci „podmieniają” swoje szkolne śniadania. Problem
właściwego bilansowania posiłków dla dzieci placówkach wychowawczych. Problem
świadomości nas, jako rodziców…
Po powrocie z „imprezki”, nasz synek był słaby,
zmęczony, „wymięty” jak mało kiedy. Podczas kąpieli wołał do mnie z płaczem a
gdy przyszedłem, wskazał na brzuch:
- Tato, boli mnie brzuszek...
- To dobrze synku – odpowiedziałem przekornie. - A wiesz dlaczego?
- Wiem, od słodyczy...
- Tak i to był twój wybór synku. Kocham cię i chcę dla
ciebie jak najlepiej, ale sam wiesz jak się czujesz, gdy zjesz za dużo
słodyczy...
Do wieczora jeszcze Tomuś miał problemy z brzuszkiem,
aż w końcu zasnął wyczerpany.
Nad ranem żona przytuliła się do mnie,
wzburzona.
- Jak można zabijać swoje dziecko!? Oni w ten sposób
zabijają swoje dzieci! Czy tego nie widzą? – miała na myśli wczorajszą postawę
rodziców.
- Myślę, że nie zdają sobie z tego sprawy...
- Jak nie zdają sobie sprawy, przecież to ich dzieci.
Czy nie widzą, że dają im śmieci do jedzenia, i to w najważniejszym momencie
ich rozwoju? Czy nie zdają sobie sprawy, że ich w ten sposób zabijają?
- Myślę, że nie mają takiej świadomości...
Dlatego postanowiliśmy o tym napisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz