Etykiety

wtorek, 26 listopada 2013

W co naprawdę wierzymy

Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości! Owocem bowiem światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda. (Ef 5,16)

Każdy w coś wierzy. Wiara jest naturalnym stanem człowieka. Zdecydowana większość Polaków deklaruje się jako osoby wierzące czyli domyślnie przynależące do wiary katolickiej. Ale gdyby tak dokładniej przyjrzeć się tej wierze, w dużym stopniu jest to wiara płaska a nawet martwa. Wiara, która nie ożywia. To znaczy wierzymy w Boga, chodzimy do kościoła w dni świąteczne, wieszamy krzyżyk nad drzwiami i spełniamy różne inne rytuały. Ale mimo tego całego religijnego otoczenia, nie żyjemy z Bogiem na co dzień, nie wpuszczamy go do serc, nie potrafimy z Nim rozmawiać…

Zamiast bezpośredniego spotkania ze Stwórcą, wolimy otaczać się wieloma rekwizytami, które w jakimś stopniu mają nam Go przybliżyć. Robimy kolejne kursy i szkolenia. Słuchamy taśm z medytacją i prosperity. Szukamy kontaktu z Nim u wróżek i doradców. Wertujemy kolejne księgi w poszukiwaniu wskazówek, jak dotrzeć do samego siebie, bo właśnie gdzieś tam w środku podobno On jest. Wierzymy, że za każdą z tych rzeczy jesteśmy coraz bliżej kontaktu z Nim, zaskarbiamy sobie Jego przychylność. Zwykle wtedy nie przychodzi nam do głowy, że On już przy nas jest. Stoi przed drzwiami naszego serca i do nas woła. Nie zważając na czasy nieświadomości, wzywa Bóg teraz wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia. (Dz 17,30)

Dlaczego nie słyszymy? Bo nie jesteśmy sobą. Ubraliśmy się w kolejne warstwy niewłaściwych wyobrażeń które mają nas umocnić w oczach świata, umożliwić w nim przetrwanie i lekkie życie, odgradzając się od tego, kim jesteśmy naprawdę. Przed światem jesteśmy więc znanym i dobrze wynagradzanym finansistą, a nie Antosiem który najbardziej lubił samotnie obserwować przyrodę i marzył o dalekich wyprawach. Albo też znanym politykiem, który dla kariery poświęcił życie rodzinne i rządzi masami, a nie Gosią, która marzyła o kochającej się rodzinie a potem mężu, który ją pokocha i która w tej intencji odmawiała swój pacierz.

"Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. (Mt 18:3) 

Pan mówi do nas jak Ojciec do swych dzieci. Nie jak finansista czy polityk. Woła po imieniu: Antosiu kochany... Gosiu, moja córciu... Nie woła do finansisty czy polityka, ale do tej szczerej, dobrej cząstki nas samych, którą jesteśmy naprawdę. Nie są to zaszyfrowane słowa kierowane do rozumu, ale pieśń miłości kierowana do serca. Bo Bóg jest Duchem, którego wołanie możemy usłyszeć w duszy. A jak możemy usłyszeć Jego głos, gdy przestaliśmy słuchać samych siebie. Jak możemy usłyszeć Jego głos, kiedy dusza jest przytłoczona tysiącem niepotrzebnych bożków...

Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie.
(Jakuba 2,17)

Wierzymy i praktykujemy. Wierzymy w tak wiele! Wierzymy w przyjaciół, siebie, dzieci, żonę, męża. Wierzymy w zwycięstwo naszej drużyny, dobrą passę, anioły, szczęśliwy los. W miłość od pierwszego wejrzenia, naszych polityków. Tak samo wierzymy w Boga... Wierzymy jak we wszystko, dzięki czemu ma się nam w życiu „udać”, co sprawi że staniemy się zamożni, otoczeni murem przyjaciół. A na tym zbudowanym mozolnie murze przybijamy na szczęście krzyżyk…

I w tym właśnie momencie, gdy Bóg staje się dodatkiem do naszych marzeń, gdy zapraszamy go by „przyklepał” nasze wyobrażenia, na murze pojawia się szczelina. Potem następna i następna. Ściany zaczynają pękać aż w końcu mur się rozpada, grzebiąc wszystkie nasze złudne wyobrażenia i zostajemy nadzy w pokoju pełnym luster. Dlaczego? Nie słyszeliśmy głosu Ojca. Nasza wiara była za płytka. Nie żyliśmy nią a obok niej. Nie wypływała z miłości i nie była połączona z uczynkami. Nie karmiliśmy się nią, a złudnymi wyobrażeniami. Nie kroczyliśmy po jej wyboistej ścieżce a szerokim, wygodnym traktem tego świata. Nie byliśmy w obliczu Pana sobą, nie stanęliśmy przed Nim jak dzieci...

Nie będziesz miał bogów innych oprócz Mnie. Nie uczynisz sobie posągu ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko albo na ziemi nisko, lub w wodzie poniżej ziemi. Nie będziesz oddawał im pokłonu ani służył. Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu - tych, którzy Mnie nienawidzą, a który okazuje łaskę w tysiącznym pokoleniu tym, którzy Mnie miłują i strzegą moich przykazań.
(Pwt. 5, 7-10)

Nieprzypadkowo to właśnie przykazanie jest pierwsze. Pierwsze i najdłuższe. Bo Pan Jest Bogiem zazdrosnym. Czeka cierpliwie u naszych serc, mówi do nas łagodnie, mimo że wciąż Go odrzucamy na rzecz innych bożków: kariery, mamony, władzy, sławy i tego wszystkiego, czym się obudowujemy, czyniąc dusze niewrażliwe na Jego głos. Czeka długo i cierpliwie aż do czasu, gdy bardziej niż w niego uwierzymy w bożka. Dlatego:

My zaś, którzy do dnia należymy, bądźmy trzeźwi, odziani w pancerz wiary i miłości oraz hełm nadziei zbawienia. (1 Tes 5,8).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz