Niegdyś bowiem
byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu:
postępujcie jak dzieci światłości! Owocem bowiem światłości
jest wszelka prawość i sprawiedliwość, i prawda. (Ef
5,16)
Każdy w coś wierzy.
Wiara jest naturalnym stanem człowieka. Zdecydowana większość
Polaków deklaruje się jako osoby wierzące czyli domyślnie
przynależące do wiary katolickiej. Ale gdyby tak dokładniej
przyjrzeć się tej wierze, w dużym stopniu jest to wiara płaska a
nawet martwa. Wiara, która nie ożywia. To znaczy wierzymy w Boga,
chodzimy do kościoła w dni świąteczne, wieszamy krzyżyk nad
drzwiami i spełniamy różne inne rytuały. Ale mimo tego całego
religijnego otoczenia, nie żyjemy z Bogiem na co dzień, nie
wpuszczamy go do serc, nie potrafimy z Nim rozmawiać…
Zamiast bezpośredniego
spotkania ze Stwórcą, wolimy otaczać się wieloma rekwizytami,
które w jakimś stopniu mają nam Go przybliżyć. Robimy kolejne
kursy i szkolenia. Słuchamy taśm z medytacją i prosperity. Szukamy
kontaktu z Nim u wróżek i doradców. Wertujemy kolejne księgi w
poszukiwaniu wskazówek, jak dotrzeć do samego siebie, bo właśnie
gdzieś tam w środku podobno On jest. Wierzymy, że za każdą z
tych rzeczy jesteśmy coraz bliżej kontaktu z Nim, zaskarbiamy sobie
Jego przychylność. Zwykle wtedy nie przychodzi nam do głowy, że
On już przy nas jest. Stoi przed drzwiami naszego serca i do nas
woła. Nie zważając na czasy nieświadomości, wzywa Bóg teraz
wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia. (Dz
17,30)
Dlaczego nie słyszymy?
Bo nie jesteśmy sobą. Ubraliśmy się w kolejne warstwy
niewłaściwych wyobrażeń które mają nas umocnić w oczach
świata, umożliwić w nim przetrwanie i lekkie życie, odgradzając
się od tego, kim jesteśmy naprawdę. Przed światem jesteśmy więc
znanym i dobrze wynagradzanym finansistą, a nie Antosiem który
najbardziej lubił samotnie obserwować przyrodę i marzył o
dalekich wyprawach. Albo też znanym politykiem, który dla kariery
poświęcił życie rodzinne i rządzi masami, a nie Gosią, która
marzyła o kochającej się rodzinie a potem mężu, który ją
pokocha i która w tej intencji odmawiała swój pacierz.
"Zaprawdę,
powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci,
nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. (Mt 18:3)
Pan mówi do nas jak
Ojciec do swych dzieci. Nie jak finansista czy polityk. Woła po
imieniu: Antosiu kochany... Gosiu, moja córciu... Nie woła
do finansisty czy polityka, ale do tej szczerej, dobrej cząstki nas
samych, którą jesteśmy naprawdę. Nie są to zaszyfrowane słowa
kierowane do rozumu, ale pieśń miłości kierowana do serca. Bo Bóg
jest Duchem, którego wołanie możemy usłyszeć w duszy. A jak
możemy usłyszeć Jego głos, gdy przestaliśmy słuchać samych
siebie. Jak możemy usłyszeć Jego głos, kiedy dusza jest
przytłoczona tysiącem niepotrzebnych bożków...
Tak też i wiara,
jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie.
(Jakuba 2,17)
Wierzymy i praktykujemy.
Wierzymy w tak wiele! Wierzymy w przyjaciół, siebie, dzieci, żonę,
męża. Wierzymy w zwycięstwo naszej drużyny, dobrą passę,
anioły, szczęśliwy los. W miłość od pierwszego wejrzenia,
naszych polityków. Tak samo wierzymy w Boga... Wierzymy jak we
wszystko, dzięki czemu ma się nam w życiu „udać”, co sprawi
że staniemy się zamożni, otoczeni murem przyjaciół. A na tym
zbudowanym mozolnie murze przybijamy na szczęście krzyżyk…
I w tym właśnie
momencie, gdy Bóg staje się dodatkiem do naszych marzeń, gdy
zapraszamy go by „przyklepał” nasze wyobrażenia, na murze
pojawia się szczelina. Potem następna i następna. Ściany
zaczynają pękać aż w końcu mur się rozpada, grzebiąc wszystkie
nasze złudne wyobrażenia i zostajemy nadzy w pokoju pełnym luster.
Dlaczego? Nie słyszeliśmy głosu Ojca. Nasza wiara była za płytka.
Nie żyliśmy nią a obok niej. Nie wypływała z miłości i nie
była połączona z uczynkami. Nie karmiliśmy się nią, a złudnymi
wyobrażeniami. Nie kroczyliśmy po jej wyboistej ścieżce a
szerokim, wygodnym traktem tego świata. Nie byliśmy w obliczu Pana
sobą, nie stanęliśmy przed Nim jak dzieci...
Nie będziesz miał
bogów innych oprócz Mnie. Nie uczynisz sobie posągu ani żadnego
obrazu tego, co jest na niebie wysoko albo na ziemi nisko, lub w
wodzie poniżej ziemi. Nie będziesz oddawał im pokłonu ani służył.
Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość
ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu - tych, którzy
Mnie nienawidzą, a który okazuje łaskę w tysiącznym pokoleniu
tym, którzy Mnie miłują i strzegą moich przykazań.
(Pwt. 5, 7-10)
Nieprzypadkowo to właśnie
przykazanie jest pierwsze. Pierwsze i najdłuższe. Bo Pan Jest
Bogiem zazdrosnym. Czeka cierpliwie u naszych serc, mówi do nas
łagodnie, mimo że wciąż Go odrzucamy na rzecz innych bożków:
kariery, mamony, władzy, sławy i tego wszystkiego, czym się
obudowujemy, czyniąc dusze niewrażliwe na Jego głos. Czeka długo i cierpliwie aż do czasu, gdy bardziej niż w niego uwierzymy w bożka. Dlatego:
My zaś, którzy do
dnia należymy, bądźmy trzeźwi, odziani w pancerz wiary i miłości
oraz hełm nadziei zbawienia. (1
Tes 5,8).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz