Bóg wymaga
od nas szacunku wobec wszelkiej władzy i autorytetom. A my narzekamy…
Coraz powszechniejsze staje się jednak wzajemne opluwanie
i umniejszanie jedni drugich. Opluwamy wszelkie władze, wybrane w drodze
demokratycznych wyborów, instytucje, systemy. Z niechęcią i zazdrością patrzymy
na tych, którym się powiodło, lekceważąco podchodząc do wszelkich osiągnięć
innych. Tymczasem sami stajemy się bezwzględni w dojściu do bogactwa i władzy, karmimy
się pychą w odniesieniu do własnych osiągnięć. Opluwamy firmy z cudzym
kapitałem ale też własnych przedsiębiorców traktujemy jeszcze gorzej. Narzekamy
na władze naszych miast, urzędników, instytucje, związki, sąsiadów, męża/żonę.
Narzekamy w Internecie, gazecie, na imprezie, w pracy, podczas spotkań
rodzinnych i oficjalnych uroczystości. W dobie wolności słowa z oburzeniem
przyjmujemy słowa wszelkiej krytyki. Powszechne malkontenctwo przeraża.
To oczywiście nie jest obrazem całości, jednak skala
zjawiska wydaje się być ogromna. Karmimy się złymi emocjami nie zdając sobie
sprawy, że taka postawa nas niszczy. Wpływa negatywnie zarówno na osobę, której
narzekanie dotyczy, jak i na nas, cementując nasze serca. Nie zdajemy sobie z
sprawy z tego, że to, co dajemy, prędzej czy później do nas wróci, często
zwielokrotnione.
Lekceważąc innego człowieka, umniejszamy w naszych
oczach jego wartość, w domyśle życząc mu porażki. Gdybyśmy mieli do niego szacunek,
byłoby odwrotnie. Myślelibyśmy o nim w kategorii uznania osiągnięć i
życzylibyśmy mu jak najlepiej, otwierając furtkę dla Bożego błogosławieństwa.
Tymczasem lekceważeniem zadajemy ból własnej duszy. Tłamsimy ją. Zatykamy usta
naszemu sumieniu. Mordujemy samych siebie…
Bo czy nie lepiej prosić Boga o mądre poprowadzenie
rządzących,
niż im złorzeczyć gdzie tylko się da?
Czy nie lepiej porozmawiać w pracownikiem w duchu
wiary,
niż go publicznie wyzywać i mu umniejszać?
Czy nie lepiej cieszyć się z sukcesu brata, wspierać
go,
niż kierować się zawiścią?
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz